Plaża w Ustce, zachód słońca

Ustka 2023

Urlop od rzeczywistości. Porzucić wszystko i wszystkich i zaszyć się gdzieś w lesie z dala od wszystkiego co sprawia ból. Ale to nie było takie łatwe. Chyba nie można wyłączyć umysłu, serca, duszy.

Magdalena Witkiewicz „Zamek z piasku”

Stało się. Ten urlop mi się po prostu należał! Poziom stresu w moim życiu osiągnął krytyczny poziom i nie potrafiłem dłużej tak funkcjonować. Musiałem zrobić sobie kilka dni wolnego i wyjechać jak naj dalej od ZUSów, PITów, VATów i innych chorób. Tylko gdzie? W Tatrach zagrożenie lawinowe. W Bieszczady trochę strach w tych czasach. W końcu padło na morze. Tylko w które konkretnie miejsce? Niby plaża to plaża – filozofii wielkiej w tym nie ma, ale jednak urlop lepiej się spędza gdy do najbliższej knajpy nie będącej kebabem masz mniej niż 30 km, a po powrocie z długich nadmorskich spacerów czeka na Ciebie wygodne łóżko i ciepła woda w kranie (poza sezonem to nie jest taka oczywistość i byłem już na wyjeździe w którym ciepła woda była tylko w czajniku).

Używając zawansowanych technik analitycznych (wyliczanka „Wpadła bomba do piwnicy”) padło na Ustkę. Nocleg zamówiłem sobie w Domu Wakacyjnym Mistral – środek stawki cenowej na Bookingu, ale blisko plaży i tuż obok Cafe Mistral z genialna kawą i pysznymi słodkościami. W dzień wyjazdu pogoda mi dopisywała, a że to była środa na drogach nie było dużego ruchu. Dopiero ostatnia końcówka drogi, między Słupskiem, a Ustką strasznie się dłużyła przez ruch wahadłowy co kilka kilometrów. Kiedyś musieli zrobić ten remont…

Pierwszego dnia byłem zmęczony po trasie więc wybrałem się tylko na krótki spacerek zapoznawczy, bez aparatu, więc jakby co w sądzie nie mam jak tego udowodnić. Na wyjazd zabrałem kilka książek, ale zdążyłem czytać tylko dwie: „Wciśnij reset” bo nie ma nic lepszego niż czytanie w czasie urlopu o masowych zwolnieniach i o crunchu w game devie. A nie jednak jest coś lepszego… Bo drugą książką którą czytałem było „Czarne słońce” Żulczyka… W skrócie książka prowadzi nas przez przemianę skrajnego narodowca i faszysty w… coś – nie wiem co, bo jeszcze jej nie skończyłem 🙂 Generalnie książka dosyć dobrze oddaje co taka osoba może mieć w głowie. Z jednej strony czytanie jej to dosyć ciekawe przeżycie, z drugiej raczej ciężko mi by było ją komuś polecić.

Mewa srebrzysta

Drugiego dnia urlopu pogoda dopisywała wiec od razu po śniadaniu udałem się na dłuższy spacer po plaży.

Zanim jeszcze wyjechałem na urlop wizualizowałem sobie w myślach zdjęcia morza na długich czasach naświetlania. Tak wiem. Zboczenie zawodowe. Kocham takie zdjęcia, więc zabrałem ze sobą statyw i filtr ekstremalnie szary bez których by się nie obyło. Oczywiście takie zdjęcia MUSZĄ być czarno-białe. Za kolorowe zdjęcia morza na długim czasie naświetlania idzie się do fotograficznego piekła 🙃 Żartuję… takich fotografów wiesza się za klejnoty rodowe na najbliższym słupie jeszcze za życia… ŻART! Nie na słupie tylko na drzewie.

Którego dnia na plaży spotkałem… typów, którzy uprawiali jakiś sport wodny – nie znam się kompletnie na tym, więc zastrzelcie mnie ale nie wiem czy to był surfing, windsurfing, kitesurfing czy wakeboarding (wujek Google mówi że to się robi na desce na wodzie). Że miałem podpięty obiektyw szerokokątny musiałem wrócić się do „bazy” po moją obiektywową bazukę (Sony 200-600 mm) i liczyć że do tego czasu wind/kite-surfingowcom się nie znudzi. Na szczęście się nie znudziło, więc z tego dnia mam jakieś 2000 zdjęć. Tak wiem. Zboczenie zawodowe. I to nawet na urlopie. My fotografowie tak już mamy, że nawet na urlopie robimy zdjęcia – ale żeby ktoś nie pomyślał że pracujemy to używamy wtedy innych obiektywów niż zwykle 🤣

A co jest bardziej emocjonujące od fotografowania wyczynów profesjonalnych sportowców na wodzie? Orkan. Bo jakby to miało być że ja jestem w Ustce i przez cały urlop nie przechodzi przez Polskę żaden kataklizm. Oczywiście Otto najmocniej przysolił właśnie w Ustkę, ale o dziwo w samym centrum miasta zniszczeń praktycznie nie było widać poza jednym wyłamanym płotem, kilkoma dachówkami zerwanymi z dwóch dachów i poprzewracanymi koszami na śmieci, ławkami i parasolami w ogródkach piwnych. O mocniejszych zniszczeniach przeczytałem w Internecie – podobno gdzieś w okolicy zerwało nawet dach z OSP. Z żywiołem nie ma żartów… piszę oczywiście o sobie – rudy fotograf jest jak cyklop i tajfun razem wzięte. Nie ma to tamto. To jest życie, tu nie ma srania po krzakach – jak mawiał klasyk.

Wyobraźcie sobie: idziecie plażą. W promieniu najbliższego kilometra nie ma ani jednej osoby. Odwracacie się, a tu w waszą stronę pędzi na złamany kark wielki biszkoptowy labrador. Uciekacie? Bo ja nie – od razu wyciągnąłem łapę żeby go pogłaskać 🙂 Łapę najwyżej przyszyją, a słodkiego biszkoptowego labradora na plaży mogę już nie spotkać do końca życia!

Oczywiście żebrador do mnie podleciał i dał się pogłaskać nie odgryzając żadnej kończyny (widocznie zjadł wcześniej jakieś dziecko, albo mniejszego psa). Nawet gałąź mi przyniósł! I to razem z resztą drzewa 🤣 Zanim zdążyłem oprzytomnieć i uzmysłowić sobie że labek mógł komuś uciec i może ma jakiś namiar na właściciela przy szelkach ten był już 500 metrów dalej.

Oczywiście musiałem ze sobą zabrać drona i polatać nim choć by jednego dnia. Na szczęście pogoda mi to umożliwiła i jednego dnia było nawet w miarę bezwietrznie. Z góry wszystko wygląda inaczej, piękniej. Na wtedy ja z góry jestem mniej rudy, a ze 120 metrów wysokości, jak zajmuję jeden piskel na matrycy można mnie nawet pomylić z Leonardo DiCaprio 🙃

Plaże fotografowałem nie tylko z lotu ptaka – praktycznie codziennie zachwycałem się na nowo morzem, piaskiem i mewami. Nawet w pochmurny dzień ma to jakiś swój urok, choć zdecydowanie lepiej wyglądają zdjęcia zrobione przy zachodzącym słońcu.

na spacery szczególnie polecam okolice Orzechowa – przygotowane leśne ścieżki dydaktyczne, które w przeciwieństwie do Słowińskiego Parku Narodowego zawierają w sobie jakieś życie przyrody. W czasie tylko jednego spaceru spotkałem sarenkę (zdążyła zwiać zanim podniosłem aparat), niezliczoną ilość Sikorek Bogatek, Kosów, Sójek, Rudzików i innych ptaków których nawet nie rozpoznałem. Wydaje mi się że słyszałem tez pohukiwanie żurawi, ale mogę się mylić. Przyrodnik ze mnie jak jak z Lamborghini Huracan samochód rodzinny.

Teraz zostaje już tylko jedno pytanie… To gdzie na kolejny urlop? Na pytanie kiedy odpowie mi mój terminarz 😀